Co roku, w październiku obchodzimy liturgiczne wspomnienia dwóch najbardziej znanych świętych karmelitanek. 15.10.: świętej Teresy od Jezusa – Reformatorki Zakonu Karmelitańskiego, Hiszpanki, żyjącej w XVI w., i 01.10.: świętej Teresy od Dzieciątka Jezus – Francuzki, żyjącej pod koniec XIX w.
Z tej okazji oddajmy im głos i posłuchajmy, co mają nam do powiedzenia na temat ich miłości do Kościoła Świętego, w której obie szczególnie się odznaczyły.
Posłuchajmy św. Teresy od Jezusa
Żyła w burzliwym XVI. wieku, w czasie wielkiego rozdarcia w Kościele przez Reformację, co bardzo boleśnie przeżywała. Tak pisała w jednym ze swoich dzieł:
W tym czasie dotarła do mnie wieść o szkodach i rzeziach, których dokonali we Francji [hugenoci]… i opłakiwałam to wraz
z naszym Panem i błagałam Go, aby zaradził tak wielkiemu złu.
Zastanawiała się, co mogłaby ze swej strony zrobić. Była gotowa tysiąckrotnie oddać życie za jedną duszę, a zewnętrznie jako mniszka zamknięta w klasztorze nie mogła prawie nic. Wołała:
świat płonie i chcieliby ponownie, gdyby mogli, skazać na śmierć Chrystusa, skoro składają przeciwko Niemu tysiące świadectw, Jego Kościół zmaga się z herezjami!
Ożywiało ją ogromne pragnienie,
aby skoro Pan ma tak wielu nieprzyjaciół, a tak niewielu przyjaciół, aby choć oni byli dobrymi Jego przyjaciółmi.
Stąd właśnie zrodziła się odnowa życia karmelitańskiego. Św. Teresa z myślą o wspomaganiu Kościoła, szczególnie teologów i kaznodziejów, stojących niejako na pierwszej linii frontu w tej walce, zakładała klasztory, w których styl życia modlitwy całej wspólnoty, gorliwe życie radami ewangelicznymi, znoszone trudy, były skierowane na dobro dusz, na umocnienie tego
poranionego przez rozdarcia Kościoła Chrystusa. Zawsze myślała o Kościele jako o Jego Ciele, dlatego jej intensywna miłość zwrócona ku Panu wyrażała się w tak wielkiej trosce o Jego Kościół.
Miłości do Jezusa nigdy nie zachowywała dla siebie, by się nią rozkoszować. Ona zawsze wyrażała się w konkretnym życiu: w najdrobniejszych czynach i w gotowości na największy jej dowód – oddanie życia. Święta Teresa nie słabła w tej miłości nawet wtedy, gdy cierpiała ze strony Jego sług, bo była najściślej zjednoczona z Jezusem – Jego Głową. Ostatnim jej słowem na ziemi było zdanie pełne dumy i wdzięczności:
jestem córką Kościoła!
Oddajmy głos św. Teresie od Dzieciątka Jezus,
najmłodszemu Doktorowi Kościoła, francuskiej karmelitance żyjącej pod koniec XIX w., która przeżyła zaledwie dwadzieścia cztery lata. Pytamy, skąd w niej ta wielka miłość i czułość wobec Kościoła?
Odpowiedź jest prosta: szalenie kochała Kościół, bo tak właśnie kochała Jezusa. Patrzyła na Kościół zdrowym okiem, dostrzegając jego słabość, ale przede wszystkim to, że jest Ciałem Mistycznym jej ukochanego Pana, a więc czymś, czego nie można od Niego oddzielić. W jej czasach wcale nie było czymś oczywistym przeżywać więź z Bogiem pełną czułości i bliskości, z wielkim zaufaniem i poufałością. Klimat, w którym przyszło żyć tej młodej świętej, był obciążony wpływami jansenizmu – herezji, która wypaczała obraz Boga, akcentując Jego sprawiedliwość, a niemal zapominając o miłosierdziu. To rodziło dystans i lęk.
Sama Teresa zmagała się przez kilka lat z chorobą skrupułów. Nawet w swojej wspólnocie zakonnej słyszała o takim postrzeganiu Boga. Idąc za tym niektóre siostry składały siebie na ofiarę Sprawiedliwości Bożej jako zadośćuczynienie za grzechy świata. Teresa szanowała tę wielkoduszną ofiarę, ale sama ofiarowała się Miłości Miłosiernej Boga we wszystkich intencjach Kościoła. Pragnęła żyć miłością szaloną, bez ograniczeń, dla dobra wszystkich, choć wydawało się, że niewiele może dać poza małymi codziennymi uczynkami. Ufała, że Bóg nie może wzbudzać pragnień, których by nie miał spełnić. I nie zawiodła się. Chcąc być jak najbardziej pożyteczną Kościołowi, chciała być wszystkim – misjonarzem, kapłanem, męczennikiem… Ale jak to zrealizować?
Odpowiedź odnalazła, czytając I List do Koryntian św. Pawła. Tak sama to opisuje:
Miłość dała mi klucz do mego powołania. Zrozumiałam, że Kościół posiada Serce i że to Serce płonie Miłością, że jedynie Miłość pobudza członki Kościoła do działania… i gdyby przypadkiem zabrakło Miłości, Apostołowie przestaliby głosić Ewangelię, Męczennicy nie chcieliby przelewać krwi. Zrozumiałam, że MIŁOŚĆ zamyka w sobie wszystkie powołania. Zatem, uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu, Miłości moja, nareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest Miłość! W Sercu Kościoła, mej Matki, będę Miłością, w ten sposób będę wszystkim i moje marzenie zostanie spełnione!