Dom
Od kilku lat jestem we wspólnocie Sióstr. Znalazłam dom.
Miejsce, w którym nie ma udawania, a każdy dzień, każde działanie zanurzone jest w Obecności i oddane Opatrzności.
Jestem przyjęta słaba, a nie silna. Mogę się mylić. Nie muszę wiedzieć wszystkiego i wszystkim umieć się zająć.
Być sobą, a stawać się sobą
Pierwsze doświadczenie wspólnoty życia – Wspólnoty Sióstr – to bycie przyjętym. Jestem przyjmowana taka jaka jestem, z bagażem, który niosę, a który wynika z mojej historii. Akceptowana ze swoimi słabościami, wadami, grzechami, ale też talentami i pozytywami. Nie muszę się chować, uciekać, bać się odrzucenia. W takiej atmosferze spadają maski jedna po drugiej. Przestaję grać jakieś role, udawać kogoś, kim nie jestem. Tak po prostu zaczęłam być sobą. Zaczęłam żyć naprawdę.
Szybko odkryłam, że nie można się jednak na tym zatrzymać, że Wspólnota to także zadanie, miejsce budowania relacji z Bogiem, sobą i innymi. To miejsce zmagania się. Nie chodzi tylko o to by być tym, kim się jest dzisiaj. Bóg kocha mnie taką jaką jestem, ale to wcale nie oznacza, że nie wzywa mnie do zmiany, do wzrostu, do nieustannego dojrzewania.
Św. Teresa od Jezusa pisze, że w życiu nie chodzi tylko o to kim jestem, ale o to, kim mam się stać. A mam się stać córką Ojca na wzór Syna. Upodobnić się do Jezusa.
To wymaga ode mnie współpracy z łaską, którą otrzymałam w chrzcie świętym. A to, z kolei, pracy nad sobą.
Pozbywania się złych nawyków, a wypracowywania dobrych.
Panowania nad sobą.
Uczenia się akceptacji siebie i innych w cierpliwości.
Myślenia mniej o sobie, a bardziej o drugich.
Słuchania, a nie tylko bycia wysłuchaną.
Wybierania większego dobra – tego magis – jak powiedziałby św. Ignacy Loyola.
Wszystko to wydarza się powoli, dzięki regularnej codziennej modlitwie, która jest żywą relacją z Jezusem, moją osobistą historią przyjaźni z Nim, dzięki poznawaniu siebie, towarzyszeniu, budowaniu relacji we wspólnocie. Już nie stoję w miejscu, ale biegnę.
Nareszcie nie jestem singlem
Dawniej często się zastanawiałam, czy Bóg nie powołuje mnie do życia w samotności. Myślałam, dość pewnie, że będę służyć w Kościele, poświęcę się ewangelizacji, służbie ubogim.
Mówiłam i wyznawałam: „Jezu jesteś Panem mojego życia. Oddaję Ci mój czas, moje pieniądze, moje myśli, uczucia, moją seksualność, kobiecość. Wszystko jest Twoje”.
A jednak nie doświadczałam pokoju serca w życiu świeckim, Ciągle czułam, że coś jednak nie jest Mu oddane.
Tym czymś, co zatrzymywałam dla siebie, była moja wola. Tego w świecie nie jestem w stanie oddać.
Jakkolwiek bym nie była posłuszna: kierownikowi duchowemu, liderom wspólnoty, szefowi w pracy, zawsze przecież to ja decyduję o sobie, to ja podejmuję decyzje jaką pracę wybiorę, czy i kiedy ją zmienię, na co wydam pieniądze, kiedy wezmę urlop, gdzie wyjadę na wakacje, itd. Ostatecznie robię to co ja chcę, a więc żyję wygodnie. Rzadko wychodząc ze swojej strefy komfortu. W mieszkaniu przecież nie ma kto przestawić mi szklanki w inne miejsce albo wycisnąć ostatnią kroplę pasty do zębów. Przy stole nikt z talerza nie zje sera, na który miałam ochotę, ani nie powie, że muszę przerwać śniadanie, bo ktoś zastukał do drzwi i trzeba go ugościć.
Dotarła do mnie prawda, że jeśli pragnę być radykalnie podobna do Jezusa, to muszę oddać życie do końca, a więc oddać też wolę. Uśmiercić moje „ja chcę”. Być całkowicie posłuszną. Życie we wspólnocie jest drogą, która takiego posłuszeństwa wymaga, uczy i do niego zaprasza.
Trójca i nas sześć
Żyjąc we wspólnocie bardziej odkryłam Boga, który jest Wspólnotą.
On przecież nie istnieje, nie działa, nie kocha sam, nie jest samotnikiem. Bóg jest Trójcą. Sam w sobie jest relacją Ojca, Syna i Ducha. Trzej żyją w tak zażyłej relacji, że są Jednym. Dają mi wzór pełni życia. Przestałam wierzyć w moje powołanie do samotności.
Przecież Bóg, skoro sam jest szczęśliwy będąc we Wspólnocie, czyż nie tego samego zapragnął dla mnie i do tego mnie powołał?
Tylko w ciszy wsłuchując się w swoje serce, w które Ojciec włożył nam Swoje pragnienia, można odczytać Jego wolę.
Potem trzeba zdecydować, rzucić się, zaryzykować.
Wejść w nurt pragnień Boga to największa przygoda i niezgłębiona tajemnica.
O dusze stworzone do tak wielkich rzeczy i do nich powołane! Jakie są wasze pragnienia?
św. Jan od Krzyża