Takiej bowiem modlitwy, w której dusza nie zważa na to, z kim rozmawia, ani o co prosi, ani kim jest ten, kto prosi, ani kogo prosi, takiej ja nie nazywam modlitwą (…) ktoś kto miałby w zwyczaju rozmawianie z Majestatem Boga tak, jak gdyby rozmawiał z niewolnikiem, i nie zwracałby uwagi na to, czy nie wyraża się niestosownie, a jedynie mówiłby to, co mu przyjdzie na język, a co opanował przez wielokrotne powtarzanie tego, ja czegoś takiego nie uważam za modlitwę.

św. Teresa od Jezusa, Zamek wewnętrzny, Mieszkanie pierwsze 1,7

    Modlitwa, by była modlitwą, musi być spotkaniem. Spotkaniem człowieka z Osobą Boga. I nie jest tak ważne czy odmawiasz litanię, czy mówisz do Boga własnymi słowami czy w milczeniu kontemplujesz Bożą tajemnicę, ważne jest, czy jesteś obecny wobec Boga tzn. czy jesteś tu i teraz wobec Tego, z którym chcesz się spotkać i czy wierzysz i przeżywasz obecności Tego, który chce rozmawiać z Tobą. Często tak przyzwyczajamy się do wypowiadanych słów modlitwy, że nie tylko nie wiemy co mówimy, ale nie uświadamiamy sobie, do kogo mówimy. Tak dzieje się w czasie Mszy świętej, nabożeństw, czy podczas tzw. pacierza. Warto zatrzymać się na chwilkę i przypatrzeć się temu, gdzie tak naprawdę jesteśmy, gdy mówimy modlitwy.

Może warto zmienić myślenie i nazewnictwo i zamiast mówić modlitwy czy odmawiać modlitwy zacząć rozmawiać z Bogiem, spotykać się z Bogiem. To pierwsza propozycja, by spróbować myśleć: zamiast idę na Mszę – idę spotkać się z Bogiem, zamiast: byłem w Komunii–przyjąłem Jezusa, zamiast: pomodlę się–porozmawiam z Bogiem, zamiast: wyspowiadałem się–Jezus mi wybaczył.

Drugą propozycją jest nauczenie się rozpoczynania każdej modlitwy od uświadomienia sobie Bożej obecności czy w Najświętszym Sakramencie, czy we własnej duszy, czy pośród tych, którzy się modlą. Tą praktykę można powtarzać później w ciągu dnia i uczyć się żyć w Bożej Obecności, ale o tym w kolejnym Gorącym.

s. Augusta