Do takiego widzenia sakramentu pokuty i pojednania, jaki mamy dzisiaj, Kościół dochodził przez wieki. Dla pierwszych chrześcijan nie było to takie oczywiste. Jezus nie zostawił Katechizmu Kościoła Katolickiego i jasnych przepisów. Gdy poznajemy historię chrześcijaństwa, to widzimy, że sakrament pokuty przeszedł największe przemiany co do formy sprawowania. Począwszy od takiego rozumienia, że w II i III wieku pytano, czy po chrzcie w ogóle można odpuszczać grzechy. Wychodzono z założenia, że gdy człowiek już uwierzył w Chrystusa i dostał w chrzcie dar nowego życia, to już powinien zgodnie z nim żyć. W związku z tym, gdy ktoś zgrzeszył, niektórzy uważali, że wtedy odpada od Boga i nie ma dla Niego ratunku. Rygoryści twierdzili, że absolutnie, w ogóle nie ma powrotu.
Na początku III wieku, zwłaszcza w kontekście prześladowań, spór w Kościele wokół tej sprawy stał się bardzo poważny. Byli tacy, którzy w czasie prześladowań zapierali się wiary, a potem chcieli wrócić. Rodziło się więc pytanie: czy można ich przywrócić do Kościoła? Odpowiedź była ostatecznie TAK, przecież władza odpuszczania grzechów została powierzona Kościołowi. W związku z tym, jeżeli oni żałują i chcą wracać, to mogą. Ale zaraz rygoryści powiedzieli: ale tylko raz. I przez następne dwieście lat dyskutowano, czy można odpuścić grzech więcej razy niż ten jeden raz. Odbywało się to w ten sposób, że nawrócony przychodził do biskupa, biskup najpierw nakładał na niego pokutę, która zwykle była dość poważna, można było dostać np. przez pięć lat środy i soboty o chlebie i wodzie. Najpierw pokuta, a dopiero po wypełnieniu pokuty było rozgrzeszenie. Przez cały czas pokuty nawracający się nie mógł uczestniczyć we Mszy św. Nie tylko, że nie mógł przyjąć Komunii. Przed miejscami zgromadzeń stali mężczyźni nazywani Ostiariusze, którzy pilnowali, żeby poganie i pokutnicy nie wchodzili do Kościoła.
Z czasem co się zaczęło dziać? Jeżeli to było tak surowe, to niektórzy zaczynali sobie myśleć tak: może lepiej nie iść od razu do tej pokuty, skoro ona jest tylko raz, tylko zaczekać, bo jeszcze może się coś zdarzyć. No i odkładali . Gdy już się zbliżała śmierć lub wyczuwali, że to niedługo, wtedy zaczynali pokutować. Doprowadzało to do sytuacji, w której tych niepojednanych pokutników było coraz więcej. I pojawiło się kolejne pytanie: czy nam w Kościele zależy na tym, żeby ludzie dobrze pokutowali, czy też na tym, żeby były im przebaczane grzechy i żyli w jedności z Bogiem? To przekonanie, że zadaniem Kościoła jest jednanie ludzi a nie ćwiczenie w pokucie, doprowadziło do kolejnego przełomu. Odtąd dopuszcza się wielokrotną pokutę po chrzcie. Od V/ VI wieku staje się to powszechne, Kościół tak praktykuje do dzisiaj.
Następny etap rozwoju jest związany z przejściem od rozgrzeszenia, które było udzielane po odprawieniu pokuty do rozgrzeszenia przed odprawieniem pokuty. Tak jak to jest teraz. Jest to związane ze środowiskiem osób zakonnych, z klasztorami. Gdy ktoś wstępował do klasztoru, to zakładał, że wchodzi do przestrzeni pokuty (posty, ograniczenia snu i inne stale obecne formy pokutowania). Życie w klasztorze oznaczało życie w pokucie. W klasztorach nie stosowano tej zasady dużej pokuty za bardzo wielkie przewinienia, bo poważnych tam najczęściej nie popełniano. Ale na przykład: co zrobić, gdy jakiś zakonnik się rozleniwił i np. nie wstał na modlitwę? Wtedy szedł do opata, przyznawał się do winy i opat wyznaczał mu jakąś dodatkową pokutę, ale od razu przywracał go do wspólnoty tzn. bez tego oddalenia i dopiero czekania na pojednanie. A potem, skoro to działo się we wspólnocie i chodziło o to, żeby pokuty były w miarę równe, zaczęto je notować. Czyli za spóźnienie „to”, za zniszczenie jakiegoś narzędzia „tamto”. Gdy w pewnym momencie zakonnicy zaczęli się zajmować duszpasterstwem na zewnątrz klasztoru, bo po najazdach barbarzyńców właściwie nie było struktur kościelnych poza zakonami, to oni wynieśli tą praktykę na zewnątrz, poza klasztor. Tak się narodziła pokuta taryfowana. W katedrach były księgi, gdzie były wypisane wszystkie możliwe grzechy i do tego była wypisana pokuta. Kiedy przychodził penitent, kanonik który spowiadał (przede wszystkim musiał umieć czytać, co nie było taką oczywistością) otwierał księgę, szukał jego grzechu i już wiedział jaką zadać pokutę. Te księgi się rozpowszechniły mniej więcej od XII w. , a w użyciu były do wieku XV. Bardzo wiele z tych ksiąg przetrwało, więc możemy się dowiedzieć, jak grzeszyli nasi przodkowie. Ale możemy się również dowiedzieć, jakie dostawali pokuty. Pokuty były poważne. Tak, jak też poważnie podchodzono do grzechu i pokuty. Np.
- za rozmawianie w kościele było 10 dni postu o samym chlebie i wodzie.
- za cudzołóstwo: przez trzy lata, 4 razy w tygodniu post o chlebie i wodzie.
- Za oczernianie sąsiada – 7 dni postu,
- za przyrzeczenie sobie, że nie będzie się żyło w zgodzie z drugim człowiekiem (ostentacyjne chowanie urazy do innych ludzi) – 1 rok postu.
Niestety miało to wady, które z czasem zaczęto zauważać. Wprawdzie zachowana była sprawiedliwość na poziomie: za ten sam grzech taka sama pokuta, ale przecież nie każda osoba jest jednakowa, nie każda na przykład gorszy tak samo, gdy popełnia taki sam grzech. Brakowało zróżnicowania. W niektórych księgach zaczęły się one pojawiać. Inne pokuty za ten sam grzech dla różnych rodzajów ludzi. Zaczęły się komplikacje. Po czasie trudno było się tymi księgami posługiwać. Powstała tendencja, żeby pokutę w danym przypadku ustalał ten, który spowiadał. I tak dochodzimy do wieku XV/XVI do tej wersji spowiedzi, którą mamy dzisiaj. Ciężkość grzechu osądza i pokutę ustala spowiednik.
Był jeszcze inny problem dla którego Kościół zrezygnował z ksiąg pokutnych. W pewnym momencie zaczęto w tych księgach, z tyłu, umieszczać tabele konwersji pokuty, zamiany trudniejszych pokut krótkotrwałych na dłuższe, ale łagodniejsze albo odwrotnie. Przykład: można było trzy lata sobót o chlebie i wodzie zamienić na trzy dni stania nago w kościele (pamiętajmy o zupełnie innym traktowaniu nagości niż dzisiaj). Można było także pokuty zamieniać na odprawienie Mszy świętych w tej intencji. I bogaci ludzie zorientowali się, że mogą bardzo łatwo „odpokutować” swoje grzechy. Dawali na Mszę i uważali, że sprawa załatwiona. Wprowadzało to wielką niesprawiedliwość w pokutowaniu. Ten powód zaważył na decyzji zarzucenia ksiąg pokutnych.
Tak dochodzimy do wieku XVI (wiek Teresy), kiedy zwłaszcza po odrzuceniu spowiedzi przez część protestantów, Sobór Trydencki opisuje w osobnym dekrecie o spowiedzi warunki, jakie trzeba spełnić, żeby mogło zajść przebaczenie, żeby grzechy mogły być odpuszczone. Znamy pięć warunków dobrej spowiedzi. Sobór Trydencki mówi o trzech dlatego, że łączy razem żal za grzechy z postanowieniem poprawy.
Cztery z tych warunków są istotą, bez nich spowiedź „nie zadziała”. Jeżeli nie spełni człowiek któregoś z tych czterech warunków, oprócz rachunku sumienia, to przebaczenie nie zachodzi. Do spowiedzi idziemy wtedy, kiedy zobaczymy w sobie coś, za co żałujemy. Nie chodzi o poczucie winy w sensie emocjonalnym, chodzi o to, żeby uznać swoją odpowiedzialność za to, co się zrobiło. To jest przede wszystkim sprawa rozumu i decyzja. Ja jestem temu winien. Mogę tego nie czuć, ale mogę to wiedzieć. I to jest decydujące. O taki żal chodzi. Jeżeli dojdzie się do takiego żalu, czyli do odpowiedzialności za zło, to raczej nie chce się go powtarzać. Dlatego Trydent mówi razem o żalu za grzechy i o postanowieniu poprawy. Tu trzeba uważać na jedną rzecz. Czym innym jest to, że ja nie chcę w tym momencie więcej tego robić i postanawiam, że więcej tego nie zrobię albo zrobię wszystko żeby tego nie zrobić, a czym innym jest zdroworozsądkowa świadomość, że to może nam nie wyjść. Czasem całe życie próbujemy się nawrócić z jakiegoś grzechu. Nie chodzi o to, że nam nie wyjdzie, chodzi o to, że w momencie, w którym się nawracam, chcę dalej z tym pracować, a nawet walczyć. Wyjdzie, nie wyjdzie, zobaczymy. To, że nie wyjdzie, nie oznacza, że chęć poprawy nie jest szczera i prawdziwa ( np.rzucenie palenia). Może mi nie wyjść, ale na ten moment ja tego nie chcę. I to jest decydujące w spowiedzi. Taką chęć poprawy trzeba mieć. Czasem się zdarza, że ludzie przestają chodzić do spowiedzi, bo zakładają, że powinni postanowić i koniec. Więc jeśli im „nie wyszło”, to stwierdzają, że nie mogą przyjść do spowiedzi, bo nie mają porządnego postanowienia poprawy. Idziemy z tym, co jesteśmy w stanie zrobić. Nawet jeżeli np. nie klniemy 5 dni, to już 5 dni.
Jeśli „nie wyjdzie”, wracamy po przebaczenie i próbujemy od nowa. To proces.
przygotowała s. Elizeusza na podstawie konferencji ks. G. Strzelczyka