W pierwszych wiekach chrześcijaństwa (do IX w.) w Eucharystii posługiwano się chlebem kwaszonym, stąd spontanicznie zrodził się zwyczaj przynoszenia do ołtarza wraz z chlebem i winem także chleba codziennego „domowego”. Uczestnicy liturgii przynosili także miód, mleko, owoce na utrzymanie duchowieństwa i jako pomoc biednym. Kiedy w Eucharystii zaczęto używać chleba niekwaszonego jako małej hostii, zmieniła się także forma wspierania duchowieństwa i pomocy ubogim – zaczęto przynosić pieniądze. W przeciągu kolejnych wieków pojawiło się takie rozumienie tego obrzędu, które za bardzo akcentowało przynoszenie ludzkich darów. Ponieważ obrzęd ten był nazywany offertorium – z łac. offero – przynoszę, stopniowo zaczęto przenosić znaczenie tego słowa od „przynosić” do „ofiarować”. Jeżeli dodamy jeszcze ten fakt, że unoszeniu darów zaczęły towarzyszyć modlitwy, mówiące o ofiarowaniu Nieskalanej Ofiary, Kielicha zbawienia, łatwo zauważyć, że wywoływało to pewne zamieszanie, niejasność dotyczącą tego, co jest głównym Darem we Mszy Świętej. W początkach XX w.
w ramach tzw. Ruchu Liturgicznego podkreślano, by wierni pamiętali, że prawdziwym Darem w Eucharystii jest sam Jezus Chrystus – Jego oddanie się Ojcu, a my – Kościół włączamy się w ten Dar. Wtedy to powrócono do nazwy „przygotowanie darów”. Zmieniono też towarzyszące obrzędowi modlitwy, które na życzenie papieża Pawła VI zostały zaczerpnięte z modlitw judaistycznych, tzw. berakot – modlitwy uwielbienia i dziękczynienia. Modlitwy te mają w nas kształtować postawę uznania, że wszystko jest darem, że człowiek nie jest właścicielem ani chleba ani wina, ani ziemi. Taka postawa uświadamia nam następnie, że wobec świata jesteśmy jakby gośćmi w domu przyjaciela, zatem należy się odnosić do wszystkich darów
z delikatnością, z uwagą i poszanowaniem. Poprzez wypowiadane błogosławieństwo stajemy się w świecie coraz bardziej jakby zaproszonymi do domu, do którego możemy wejść i odpocząć, bo wszystko, co należy do Ojca, należy i do nas.
Znakiem, że postępujemy wgłąb jest przy jednoczesnym zaangażowaniu całej naszej osoby w uczestnictwo w Liturgii, koncentrowanie naszej uwagi coraz bardziej na tym, co czyni Bóg, nie przeceniając swojej własnej roli. To, że Jezus sam jest największym Darem ofiarnym składanym na Ołtarzu nie oznacza bynajmniej, że nasz dar staje się niepotrzebny. Może nam się zrodzić taka myśl, że skoro wszystko i tak mamy od Boga, to może nie warto silić się na złożenie naszych ludzkich darów obok Daru – Jezusa. To prawda, że Bóg niczego nie potrzebuje, ale dlatego, że chce mieć z nami więź miłości, zechciał nas potrzebować, chce naszego współuczestnictwa, chce także obdarzać innych przez nas. Miła jest Mu każda nasza ofiara materialna czy duchowa, gdy jej motywem jest miłość – odpowiedź na Jego Miłość, która upodabnia nas do Niego. Co możemy Bogu ofiarować i połączyć z Jezusem ofiarującym się na ołtarzu? Każdy dar serca, uczyniony ze względu na Boga. Nie potrzeba robić wielkiego rozdziału między darami materialnymi, wspierającymi wspólnotę Kościoła, naszą parafię czy osoby potrzebujące a darem bardziej duchowym, jak nasze wyrzeczenie, cierpienie ofiarowane w czyjejś intencji, powierzenie Bogu jakiejś sprawy, oddanie Mu do dyspozycji swoich sił, zdolności, zmagań, samych siebie. Tak naprawdę Bóg chce mieć nas całych złączonych z Jezusem, a my dojrzewamy do tego powoli. Najpierw odczuwamy wielką potrzebę, by przynieść Bogu coś wielkiego, szlachetnego, najlepiej dostrzegalnego na zewnątrz. Z czasem, nie rezygnując z materialnej hojności dostrzegamy, że możemy ofiarować Bogu także dobra wewnętrzne, nie obawiając się, że Bóg nas czegoś pozbawi. On zawsze obdarowuje. To, co dajemy, On przemienia, uświęca. I wciąż z cierpliwością zaprasza, byśmy stawali przed Nim jako Jego dzieci, przynosząc nie tylko coś, ale wszystko, co mamy i kim jesteśmy.