„Ludzkie życie nie spełnia się samoistnie.Nasze życie to sprawa otwarta, niedokończony projekt, który trzeba dopiero uzupełnić i urzeczywistnić.

Podstawowe pytanie każdego człowieka brzmi: jak tego dokonać – jak stać się człowiekiem?
Jak nauczyć się sztuki życia? Jaka droga prowadzi do szczęścia?”

/J. Ratzinger- Benedykt XVI/

Nasze życie nie może się wałęsać…

Jest rok 1554, Wielki Post

Pewna kobieta zauważa obraz, który przedstawia Chrystusa całego pokrytego ranami.

Na ten widok dusza tej kobiety zostaje wstrząśnięta do głębi, zdaje się, że serce w niej pęka. Pada na kolana i błaga Go, by zmienił jej życie. Jej dusza jest niespokojna, spragniona. Czuje się, jak powie sama, podzielona. Nie wie, co znaczy prawdziwie kochać Boga, siebie i innych.

Wie, że nie jest cała w tym, co robi. Nie kocha jednej rzeczy, nie posiada jednej pasji. Co więcej na modlitwie coraz bardziej poznaje, że nie jest taką, jaką powinna być, albo się stać. Życie jej wydaje się wałęsać. Nie jest ukierunkowane totalnie na Jezusa. Już bowiem od wielu lat żyje w napięciu, zmaganiu pomiędzy nią a Bogiem. Jest w niej także lęk (dla chrześcijanina jedyny dopuszczalny), że trzeba jej umrzeć, by spotkać Boga. Umrzeć egoistycznemu „ja”, staremu człowiekowi. Pozostaje w ciemności i smutku. I przychodzi łaska. Odkrywa, że Chrystus jest obecny,  przy niej. Przed nią, z nią. Mówi do niej przez Swoje ciało pokryte ranami. Mówi jakąś gorącością miłości, pasją, zakochaniem, które nie zawaha się przed żadnym trudem. Widzi w Nim siłę, energię, determinację by wypełnić misję do końca, by zrealizować plan Ojca, plan zbawienia, życia na wieczność dla niej. W Jego Ciele widzi siłę miłości, która jest potężniejsza niż śmierć. Widzi siłę woli i uczuć, miłości, która ofiaruje siebie dając życie.

 

Co się stało z tą kobietą, co takiego zobaczyła w Obliczu Chrystusa?

Ujrzała siebie, taką jaką być powinna. Ujrzała siebie w Bogu. Ujrzała Boga w sobie.

Jeśli kochasz jakąś osobę to zmienia się twoje oblicze, utożsamiasz się z tą osobą. Osoba kochana też zmienia oblicze. Miłość bowiem daje Oblicze. Zawsze kiedy Jezus objawia się człowiekowi daje swoje Oblicze. Im bardziej jest kochany, tym bardziej objawia się osobie, stopniowo, zachowując coś więcej do ukazania. Tym jest przyjaźń – utożsamieniem się. Przyjaźń z Bogiem prowadzi do zjednoczenia z Nim.

To jest cel życia chrześcijanina.

Chrześcijaństwo to relacja z Jezusem. Najważniejsze to być z Nim.

Wtedy odzyskujemy pewność, że jesteśmy kochani i że możemy kochać na zawsze, bo Bóg uczynił nas do tego zdolnymi.

Tą kobietą jest Teresa od Jezusa, święta z Avila

To było jej ostateczne nawrócenie. Ta przemiana była możliwa dzięki modlitwie. A jeszcze niedawno pisała w Księdze swojego życia, że to życie, które obecnie prowadzi należy do najsmutniejszych, bo ani Bogiem się nie cieszy ani tym co na świecie.

W innym miejscu napisała też, że jej obecne życie jest szamotaniem się w cieniu śmierci, że pragnie żyć, ale nikt jej tego życia nie daje.

Od tamtego spotkania nie interesuje ją już nic co jest powierzchowne, powierzchowne relacje, powierzchowna religijność bez głębokich relacji z Jezusem. Będzie szukać dalej, wchodzić do duszy, teraz już nie sama, ale z Jezusem porządkować wszystkie poziomy życia, od cielesnego, poprzez psychiczny aż po duchowy. W wychodzeniu ku innemu człowiekowi, by podprowadzać go do Boga, św. Teresa od Jezusa już się nie zatrzyma.

Jest jeszcze coś bardzo ważnego co dogłębnie poznaje św. Teresa – jest przez Niego zamieszkana. Nie jest pusta. Stworzona na obraz i podobieństwo. By rozmawiać z Nim nie musi Go szukać daleko, On jest w niej i daje życie.

Nasze życie nie może się wałęsać, błądzić, musi być ukierunkowane, porządkowane. To porządkowanie ma bardzo konkretną twarz. To twarz Jezusa Chrystusa. A przyjaźń z Nim angażuje ciało, rozum, pamięć, wyobraźnię, serce. Pozwolimy wtedy Jezusowi wejść w cały nasz organizm, by dać się Jemu przemienić, a potem uczynić ze swojego życia dar dla innych.

s. Jonatana