W naszych czasach jesteśmy szczególnie ukierunkowani na nasz psychiczny wymiar i jego uzdrowienie. Współczesnego człowieka cechuje nieumiejętność tolerancji przeżywanych stanów psychiczno-duchowych. Są one widziane jako przeszkody w funkcjonowaniu.
Jeśli w rozwoju duchowym pozostajemy tylko na tym, że coś musi być w nas uzdrowione, uleczone, by nie czuć dyskomfortu, braku satysfakcji, to nigdy to się nie stanie, albo na krótki czas.
Dla chrześcijanina być uzdrowionym to za mało, to jest niewystarczające. Możemy stosować pomoc psychoterapeutyczną tak jak inne praktyki lekarskie – jako sposób uleczenia naszych psychicznych ran.
Ale najgłębsze zranienia są jednak niedostępne dla takich metod.
Najgłębsze rany zostaną uzdrowione, gdy człowiek zbliży się do Boga. To także dokonuje się we wspólnocie wierzących. Rany psychiczne, fizyczne nie zawsze są uzdrawiane.
Rana może być miejscem spotkania z Bogiem, w swojej ograniczoności i bezsilności. Nasza słabość, ograniczenie, może być momentem zwrócenia się do Boga w modlitwie.
Rana może być szansą uświadomienia sobie, że nie wystarczamy sobie.
Równowagę odzyskujemy w rezygnacji, oddaniu siebie Bogu, w powierzeniu się Jemu, z oddaniu się w Jego ręce.
Wtedy znosimy inaczej trud życia, krzyż, cierpienie, trudne relacje.
Nie szukamy za wszelką cenę ulgi, komfortu. Łatwiej znosimy rzeczywistość codzienności, poczucie samotności, agresję, lęk.
W rezygnacji jest miejsce na sens krzyża w naszej codzienności.
Mówią, o tym słowa włożone w usta C. Lewisa, który towarzyszy umierającej żonie z filmu „Cienista dolina”
„Modlę się, bo nie mogę sobie poradzić. Bo jestem bezradny. Potrzeba modlitwy wypływa ze mnie. Ona nie zmienia Boga. Zmienia mnie”.
Modlitwa przemienia to, co w nas jest tak mocno egzystencjalne /cierpienie, samotność, lęk, ból, śmierć/.
Jeśli te egzystencjalne doświadczenia wybieramy, to ból, cierpienie staje się częścią szczęścia.