Dla Karmelu terezjańskiego
– Ojciec
– skromny Współbrat rozmiłowany w Oblubieńcu.
Dla całego Kościoła
– Doktor Mistyczny
– Przewodnik na drodze zjednoczenia duszy z Bogiem.
Jak o św. Janie Chrzcicielu (o którym Karmel zawsze myślał jak o swoim Bracie) można o nim powiedzieć, że był
Przyjacielem Oblubieńca.
Jego radość doszła do szczytu,
bo był Przyjacielem Oblubieńca Ukrzyżowanego.
Dzieląc z Nim cierpienia, dzieli i Jego chwałę.
NOWENNA DO ŚWIĘTEGO JANA OD KRZYŻA
W jakimkolwiek miejscu dziś jesteśmy, jest ono duchową drogą każdego z nas.
Św. Janie, przychodzimy do Ciebie jak wędrowcy potrzebujący przewodnika.
Czas nowenny to czas łaski.
O co Cię prosić, by nie było to za mało?
Bóg jest hojny!
Pomóż nam otworzyć się na Jego łaskę.
Obyśmy się dali poprowadzić Tobie na drogach, które Pan nam wyznacza na teraz!
Zarówno w oschłościach, pociechach, pewności, zwątpieniach, zapale i zniechęceniu, oczyszczeniu i odczuwaniu łączności z Bogiem potrzebujemy życzliwej rady doświadczonego mistrza.
św. Janie, chcemy Cię słuchać i spełniać co radzisz.
„Wszystko jest dla duszy ciasne” – pisze Jan od Krzyża, „nie może się pomieścić w niebie ni na ziemi” (NC II 11, 6). Bóg pragnie rozszerzyć duszę, przywrócić jej pierwotny wymiar. To, że dusza jest tak ciasna i zamknięta, to nie dlatego, że Bóg ją taką stworzył, ale to ona przez swój grzech stała się ciasna. Starożytnym filozofom, którzy twierdzą, że skończoność nie może w sobie zawierać nieskończoności, mistycy odpowiadają, że człowiek jest nieskończony: to, kim jest Bóg ze swej natury, tego udzielił człowiekowi w formie daru. ” Możliwości duszy są nieskończone”- pisze w Drodze na Górę Karmel (II 17, 8). Na skutek grzechu te możliwości duszy zostały okrojone, ale kiedy Bóg w czasie ciemnej nocy ducha wdziera się do duszy, przywraca jej pierwotną wielkość, czy może bardziej brak wielkości. To zaś nie dokonuje się bezboleśnie. Jeżeli za św. Augustynem przyjmiemy obraz grzesznego człowieka jako homo incurvatus in se (człowiek o złamanym karku, całkowicie zasklepiony w sobie), to można widzieć Boga w roli swego rodzaju chirurga, który naprostowuje kręgosłup tak, by homo incurvatus stał się znów homo erectus. Rezultat jest wspaniały, przy czym nikogo nie powinno dziwić, że droga do przywrócenia tego stanu jest bolesna.
Noc ciemna ducha nie polega tylko na tym, że dusza zostaje poszerzona i na powrót „może ogarnąć duchem czym jest Szerokość, Długość, Wysokość i Głębokość” w niej samej, ale musi jeszcze nauczyć się działać w sposób diametralnie różny od dotychczasowego.
(…) ta szczęśliwa noc, chociaż zaciemnia ducha, czyni to tylko w tym celu, aby dać mu światło odnośnie do wszystkich rzeczy. I chociaż upokarza go i uniża, to tylko dlatego, by go podnieść i wywyższyć. Opróżnia go z wszelkiego posiadania i odczucia naturalnego i czyni go ogołoconym, by mógł się na sposób boski rozprzestrzenić, rozradować i smakować we wszystkich rzeczach niebieskich i ziemskich, osiągnąwszy już we wszystkim tę całkowitą swobodę duchową.
Bez tego zaś oczyszczenia nie może żadną miarą smakować ani odczuwać zadowolenia z całej obfitości tych smaków duchowych. Jedna bowiem skłonność uczuciowa lub jakaś jedna poszczególna rzecz, do której duch się przywiązuje, wystarczy, by jej przeszkodzić w odczuciu tego delikatnego i wewnętrznego smaku ducha miłości. A duch ten zawiera w sobie wszystkie smaki i to w bardzo wysokim stopniu.
Synowie Izraela tylko dlatego, że pozostała w nich jedyna skłonność i pamięć o mięsie i pokarmach, w jakich smakowali w Egipcie (Wj 16, 3), nie mogli odczuć delikatnego smaku anielskiego chleba, czyli danej im na pustyni manny, a manna ta, jak mówi Pismo święte, miała w sobie słodycz wszystkich smaków i obracała się w taki smak, jakiego kto chciał (Mdr 16, 21). Tak również nie może dojść do smakowania z całą swobodą w rozkoszy wolności duchowej taka dusza, która jest skrępowana jakąś skłonnością aktualną czy habitualną, poszczególnymi zrozumieniami lub jakimkolwiek innym pojmowaniem.
A jest tak dlatego, że odczucia, uczucia i pojmowania ducha doskonałego, będąc boskie, są innej miary i innego rodzaju, są tak wzniosłe i dalekie od naturalnych, że dla aktualnego i habitualnego posiadania jednych trzeba odrzucić i unicestwić drugie. Dwa przeciwieństwa bowiem nie mogą być w jednym i tym samym podmiocie. (NC II, 9)
Nie może być zmartwychwstania jeśli najpierw nie nastąpiła śmierć. Stare musi umrzeć, by nowe mogło zacząć żyć. Jan jest bardzo kategoryczny. Bóg nie może narodzić się w duszy, „jeśli wcześniej nie umrze stary człowiek” (NC II 16, 4).
Co lub kto sprawi śmierć starego człowieka? Sam Bóg! ” To Pan daje śmierć i życie, wtrąca do Otchłani i zeń wyprowadza”. Kiedy On, będąc światłem, wnika w głąb duszy, to wyrzuca z niej ciemność. Spotkać tylko swój cień, który przez całe życie naiwnie i bezwiednie identyfikowało się z samym sobą, to jakby zacząć tonąć. Zobaczyć karykaturę życia, jakie się wiodło, razem ze wszystkimi jego zabiegami – jeśli rzeczywiście wysilaliśmy się – to bolesna śmierć.
Lecz Bóg jest też ogniem. Ogień Miłości dąży do całkowitej transformacji. Człowiek musi stać się Bogiem. Bóg będąc z natury Bogiem, nas chce uczynić bogami przez uczestnictwo, podobnie jak ogień zamienia wszystkie rzeczy w siebie. Ogień nie może przemienić, nim nie wypali tego, co stare. To jest straszliwie bolesne. Miłość jest tutaj dręczycielką. Słowa Jezusa o tym, że nie przyszedł przynieść pokoju na ziemię, ale miecz, są w tym miejscu najbardziej aktualne. Człowiek osiągnął podwójny pokój: zmysłów i ducha. Teraz został on brutalnie zakłócony. „Musi więc dusza wyzbyć się pierwotnego swego pokoju. Nie był to bowiem pokój, gdyż był on spowity w wiele niedoskonałości. Dusza zaś sądziła, że ma prawdziwy pokój, gdyż szedł po linii jej upodobań”. (NC II 9,6).
Noc ducha jest długą, przedłużoną, śmiertelną walką. Czy tego procesu umierania nic nie może skrócić lub przyspieszyć? Ależ tak – wiara, nadzieja i miłość – to trzy duchowe przewodniczki, które pomagają nam, byśmy nie zeszli na bezdroża. Idąc za nimi nie tracimy czasu. Gdy pielęgnuje się te cnoty, koncentracja na sobie nie jest możliwa.
Dusza, przejęta miłością swego Oblubieńca Jezusa Chrystusa, dla pozyskania Jego łaski i miłości wychodzi przebrana w taką szatę, która najżywiej odzwierciedla skłonności uczuciowe jej ducha, a przez którą równocześnie najlepiej się zabezpiecza od swych przeciwników i nieprzyjaciół, jakimi są szatan, świat i ciało. Szata więc, którą przywdziewa, ma trzy zasadnicze kolory: biały, zielony i czerwony. Barwami tymi oznaczone są trzy cnoty teologiczne: wiara, nadzieja i miłość. Przez te cnoty dusza nie tylko pozyskuje łaskę i względy swego Umiłowanego, lecz zabezpiecza się najlepiej przed swymi trzema nieprzyjaciółmi.
Wiara bowiem jest jakby szatą wewnętrzną o tak jaśniejącej białości, że uchodzi wzroku wszelkiego umysłu. Jeśli więc dusza przyodziana jest wiarą, nie widzi jej ani nie dosięga szatan, by jej przeszkadzać. Wiara chroni ją przed szatanem, zaciekłym nieprzyjacielem, bardziej niż wszystkie inne cnoty.
W tę białość wiary przyodziała się dusza od wyjścia z ciemnej nocy. Szła bowiem, jak mówiliśmy, wśród mroków i przykrości wewnętrznych, gdyż rozum nie dawał jej żadnej podpory ni światła. Nie miała światła z góry, niebo bowiem wydawało się jej zamknięte i Bóg ukryty, ani z ziemi nie zadowalały jej żadne wskazówki. Znosiła jednak wszystko wytrwale i szła przez te trudy nie ustając ani nie sprzeniewierzając się Umiłowanemu.
Na tę białą tunikę wiary nakłada dusza suknię barwy zielonej. Przez tę barwę, jak mówiliśmy, oznaczona jest cnota nadziei, przez którą uwalnia się dusza i zabezpiecza przed drugim swym nieprzyjacielem, tj. światem.
Zieleń bowiem nadziei, trwającej w Bogu, dodaje duszy takich sił wielkoduszności i podniesienia jej ku rzeczom wiecznym, że w porównaniu z tym, czego oczekuje, wszystek świat wydaje się jej bez krasy i piękna, martwy i bez żadnej wartości, jak to zresztą jest rzeczywiście. W tej nadziei dusza odrzuca wszystkie suknie i szaty świata, odrywa od nich swe serce, niczego się od nich nie spodziewa i nie pragnie, a żyje jedynie nadzieją życia wiecznego. Skoro zaś ma serce tak wysoko podniesione i oddalone od świata, świat ten nie tylko nie może jej pociągać czy skrępować, lecz nawet nie może jej dostrzec.
Dusza przyodziana tą zieloną liberią nadziei, jako że zawsze spogląda na Boga i nie zwraca oczu na nic innego, jak tylko na Niego, tak jest miła Umiłowanemu, że tyle odeń zyskuje, ile się spodziewa. Toteż w tej myśli w Pieśni nad pieśniami mówi Oblubieniec do duszy, że “jednym okiem swoim zraniła serce Jego” (4, 9). Bez zielonej szaty nadziei, położonej jedynie w Bogu, nie mogłaby dusza dojść do wyższej miłości i nic by nie osiągnęła. Tym bowiem, co zwycięża wszystko, jest niezachwiana nadzieja.
Na biel i zieleń, aby dokończyć i udoskonalić swoje przebranie i swe szaty, wkłada dusza trzecią barwę, wspaniałą czerwoną togę. Przez barwę tę oznaczona jest trzecia cnota, tj. miłość. Ona nie tylko dodaje wdzięku tamtym barwom, lecz tak podnosi duszę i tak ją czyni piękną i miłą, iż stawia ją blisko Boga. Toteż ośmiela się dusza mówić wówczas: “Czarna jestem, ale piękna, córki jerozolimskie… toteż umiłował mnie Król i wprowadził do pokojów swoich” (Pnp 1,4 i 3).
Przez tę tunikę miłości nie tylko zyskuje dusza więcej miłości u Umiłowanego, nie tylko chroni się i zabezpiecza przed trzecim nieprzyjacielem, jakim jest ciało (gdzie bowiem jest prawdziwa miłość
Boga, tam nie ma miłości własnej ani swoich spraw), lecz również umacnia inne cnoty dając im wzrost i siłę, by strzegły duszy. Obdarza duszę również łaską i darami, by mogła podobać się Umiłowanemu, bez miłości bowiem żadna cnota nie jest miła Bogu. I to jest właśnie owa purpura, o której jest mowa w Pieśni nad pieśniami, że na niej Bóg spoczywa (3, 10).
W tę czerwoną tunikę przyodziewa się dusza, gdy wśród ciemnej nocy wychodzi z samej siebie i ze wszystkich stworzeń udręczeniem miłości rozpalona i przez tajemnicze schody kontemplacji dochodzi do zjednoczenia z Bogiem, będącym jej umiłowanym zbawieniem.
Tak przedstawia się to przebranie, jak je nazywa dusza, w którym idzie tajemniczymi schodami w nocy wiary. I takie są te trzy jej barwy. Cnoty teologiczne, to najlepsze przygotowanie do złączenia się duszy z Bogiem w jej trzech władzach: rozumie, pamięci i woli. (NC II 21)
Choć Jan od Krzyża opisuje noc w całej surowości, to równocześnie sprawia, ze zaczynamy za nią tęsknić. Noc nie jest więc nieobecnością Boga ani jego milczeniem. Jan definiuje noc na wskroś pozytywnie: Ta ciemna noc – pisze – jest to wpływ Boga na duszę, oczyszczającego ją z nieświadomości i niedoskonałości habitualnych, naturalnych i duchowych. W tej kontemplacji poucza Bóg duszę sposobem ukrytym i zaprawia ją do doskonałej miłości, podczas gdy ona nic nie czyni i nie rozumie, jakim sposobem owa kontemplacja jest wlewana.
Nie jest tak, że najpierw przechodzi się przez noc, by później wejść w kontemplację, bo już sama noc „ jest źródłem boskiej kontemplacji.” (NC II 10, 2) Doprawdy tego się nie odczuwa, ale tak jest.
Kto chce żyć w światłości musi zaakceptować, że jego własna możność pojmowania musi na jakiś czas przestać funkcjonować. Taką cenę trzeba zapłacić.
Szczęściem jest ta noc także dlatego, że oczyszczenie duszy jest w niej tak dogłębne, że ogień czyśćcowy po śmierci już nie pali. „Dusza, która przeszła przez to cierpienie, albo do tego miejsca nie pójdzie, albo zatrzyma się tam bardzo krótko. Większą bowiem ma wartość jedna godzina cierpienia w tym życiu niż wiele godzin w przyszłym. (NC II 6,6).
Zdarza się, że pośród udręk tej nocy czujesz jak wzrasta twoja wewnętrzna siła. To wszystko jest paradoksalne. Człowiek doświadcza jak jest krzyżowany i jak rozpada się to życie, które wiódł dotychczas, a równocześnie czasem nie może się oprzeć wrażeniu, że ciemność tę przepełnia niepodważalna siła i pomimo tej całej oschłości jak nigdy dotąd decyduje się żyć tylko dla Boga.
Wyobcowanie dotychczas przeżywane negatywnie, nabiera teraz pozytywnego charakteru. „Dusza czuje wtedy jakby ją umieszczono w jakiejś najgłębszej i nieogarnionej samotności lub na jakiejś bezbrzeżnej pustyni, dokąd nie może dotrzeć żadne stworzenie. Samotność jest tu tym bardziej rozkoszna, miła i miłosna, im jest głębsza, przestrzenniejsza i samotniejsza. I dusza czuje się w niej bardziej ukryta, im wyżej jest wzniesiona ponad wszelkie doczesne stworzenie.” (NC II 17,6)
Ta noc nie zawsze jest równie ciemna. Kto przemierza pustynię, napotyka i oazy. Bóg wie, ile możemy znieść i ciemność dostosowuje do możliwości poszczególnej duszy. Nie ma więc ryzyka śmierci z pragnienia.
Jeśli pragnie się oazy nazbyt zachłannie, to duszy grozi dłuższa droga niż początkowo zakładana. Zmuszasz Boga do prowadzenia cię okrężnymi drogami i jeżeli czas jest krótki, to narażasz się na ryzyko, że nigdy nie dojdziesz do celu. Jan jest głęboko zatroskany o to, że wiele dusz łamiąc swe postanowienia traci dary, które im Bóg przeznaczył.
Trzeba się nam zastanowić, jaka jest przyczyna, że tak mała jest liczba tych, którzy dochodzą do tego wysokiego stopnia doskonałości zjednoczenia z Bogiem? Czyżby dlatego, że Bóg chce, by tak mało było tych dusz wzniosłych? Bynajmniej: Bóg chce, by wszyscy byli doskonałymi. Mało jednak znajduje naczyń, które by mogły znieść tak wzniosłe działanie. Gdy bowiem doświadcza je w małych rzeczach, okazują się słabymi, wnet uciekają od pracy, nie chcą znieść najmniejszej przykrości czy zmartwienia. A gdyby w tych małych rzeczach, przez które zaczynał je Bóg podnosić i zaznaczać pierwsze rysy doskonałości, nie znalazł w nich męstwa ani wierności, wie dobrze, że tym mniej wierne będą w wielkich i dlatego nie postępuje już dalej w oczyszczaniu ich i podnoszeniu z prochu ziemskiego przez wysiłek umartwienia, gdyż do tego potrzebna była większa stałość i męstwo, niż one okazały.
Tak więc jest wielu, którzy pragną postępować naprzód i z wielką usilnością proszą Boga, by ich pociągał i prowadził do tego stanu doskonałości, a gdy Bóg zaczyna podnosić ich przez pierwsze niezbędne trudy i umartwienia, nie chcą ich przyjmować, chronią swe ciało, uchodząc z wąskiej drogi życia (Mt 7, 14), a. szukając ku własnej zgubie szerokich gościńców (tamże, 7, 13) pociech. Więc gdy im Bóg zaczyna dawać to, o co Go prosili, nie chcą tego przyjąć. I dlatego pozostają naczyniami bezużytecznymi (por. tamże, 6, 15), ponieważ pragnąc dojść do stanu doskonałości, nie tylko nie chcieli podążać drogą trudów, lecz nie chcieli nawet wejść na nią przez przyjęcie tego, co było mniejsze, tj. codziennych przykrości. (ŻPM 2, 27)
Jeżeli noc jest dziełem Boga, to właściwą reakcją ze strony człowieka jest pozwolić Bogu działać. Jeżeli noc jest konsekwencją zbyt silnego i oślepiającego światła Bożego, to trzeba dać się oślepić. Każda próba ucieczki przed ciemnością jest też próbą ucieczki od światła. Zamiast uciekać człowiek może stanąć w świetle, przyjąć je. Można zareagować tak jak Samuel czy Izajasz: Oto jestem., albo jak Maryja: Niech mi się stanie.
Jan wskazuje na słowo pasivo, pasivamente. Podkreśla nieustannie, że nie można ingerować w działanie Boga, że On musi być wolny w swoim działaniu.
„Dusza powinna być poddana, łagodna i bierna. Wówczas to w sposób bierny będzie mogła w sposób bierny przyjmować dary łaski od Boga. Bóg widząc ją ogołoconą i uniżoną, udzieli jej tej łaski, kiedy uzna za stosowne. Jeśli dusza tak postąpi, wtedy nie stawi przeszkód tym korzyściom.”
W nocy ciemnej Bóg wprowadza władze duszy w pasywność. Czyni to, blokując ich naturalną zdolność działania. Przeżywa się to jak rosnącą niemoc i bezradność.
W ŻPM Jan mówi o głębiach otchłani władz duchowych, gdzie cierpienie duszy bywa w nich tak bardzo wielkie, gdy ją Bóg namaszcza i przygotowuje najwznioślejszymi olejkami Ducha Świętego, by ją połączyć ze sobą. (3, 68).
Boże działanie nie wyklucza jednak twego dobrowolnego przyjęcia i akceptacji tego wszystkiego. Z czasem zaś, kiedy Bóg nie ogranicza naturalnych władz duszy w tak namacalny sposób, wtedy ty sam zupełnie spontanicznie powinieneś zrezygnować z posługiwania się nimi dawnym sposobem. Potrzeba, by dusza została oczyszczona z wszelkich pojmowań naturalnych, z wszelkiej pociechy i podpory, tak co do rzeczy niebieskich jak i ziemskich. Tak bowiem ogołocona i uboga duchem, wyzbywszy się starego człowieka, będzie rzeczywiście zdolna żyć tym nowym i błogosławionym życiem, w które wprowadza ją ta ciemna noc, a które jest stanem zjednoczenia z Bogiem.
W tej nocy nie tylko rozum oczyszcza się ze swego światła i wola ze swych odczuć, lecz również i pamięć ze swych rozważań i poznawań. Ona również może być bowiem unicestwiona pod względem wszystkich swych rozważań i poznawań, by się spełniło w tym oczyszczeniu to, co mówi o sobie Dawid: “A ja wniwecz obrócony byłem i nie wiedziałem” (Ps 72, 22). To “nie wiedziałem” odnosi się do owego zapomnienia i zaniku pamięci, spowodowanego wewnętrznym skupieniem, w którym kontemplacja pochłania duszę. Dla przygotowania i przysposobienia duszy według jej władz do rzeczy boskich i do zjednoczenia miłości potrzeba, aby najpierw została ona wraz ze swymi władzami pogrążona w tym boskim i ciemnym duchowym świetle kontemplacji. Tym samym zostanie ogołocona ze wszystkich przywiązań i pojmowań, dotyczących stworzeń. Trwanie tego oczyszczenia uzależnione jest od jego intensywności.
Albowiem im częściej i bardziej wnikliwie wchodzi to światło Boże w duszę, tym więcej ją zaciemnia, opróżnia i unicestwia odnośnie do jej pojmowań i odczuć cząstkowych, dotyczących zarówno rzeczy ziemskich, jak i niebieskich. I z drugiej strony, jeśli to światło z mniejszą czystością i prostotą ją przenika, oczyszcza ją słabiej i mniej zaciemnia. Wydaje się rzeczą nie do wiary twierdzenie, że nadprzyrodzone i boskie światło tym bardziej zaciemnia duszę, im samo w sobie jest czystsze i jaśniejsze, i że również mniej zaciemnia, gdy jest słabsze. Można to jednak dobrze zrozumieć, jeśli się przypomni twierdzenie Filozofa, które już przytoczyliśmy, a mianowicie, że rzeczy nadprzyrodzone tym ciemniejsze są dla naszego zrozumienia, im same w sobie są jaśniejsze i oczywiste. (NC II 8,2)
Jeżeli to ja sam będę korzystać z moich władz duszy, to nigdy nie wejdę we właściwą relację ani z Bogiem takim, jakim On jest sam w sobie, ani z Bogiem, który jest w moich siostrach i braciach. Wszystkie me władze muszą stanąć do Bożej dyspozycji. „ Jeśli więc chcemy być pewni drogi, musimy zamknąć oczy i wejść w ciemności. Wtedy dusza uniknie nieprzyjaciół, jakimi są jej domownicy, czyli jej zmysły i władze.
To doprawdy nic złego posiadać władze duchowe! Ale tak długo zmuszaliśmy je do działania w służbie naszych własnych celów, że one zupełnie odeszły od swego zadania, jakie miały w zamierzeniu Boga – być narzędziem w Jego rękach.
Aby żyć po chrześcijańsku nie wystarczy sublimować swoje działania i skierować je ku wyższym celom; ale życie chrześcijańskie to życie Chrystusa we mnie.
Jan wpada wręcz w entuzjazm na myśl o tej wolności, jaką człowiek osiąga, gdy wreszcie przestaje żyć swoim naturalnym życiem. Co wydawało się stratą, staje się zyskiem. Nie trzeba się martwić, nie odczuwając, że się dosięgnęło Boga. To jest warunkiem, by właśnie Bóg mógł dosięgnąć człowieka.
O, człowieku duchowy, gdy ujrzysz swe pożądania zaciemnione, swe odczucia oschłe i uśpione, swe władze niezdolne do żadnego ćwiczenia wewnętrznego], nie martw się tym, lecz uważaj to za szczęście! Wtedy bowiem uwalnia cię Bóg od ciebie samego i bierze ci z rąk twoje władze. Choćbyś bowiem nie wiem jak się wysilał, nie dokonasz niczego tak doskonale i bezpiecznie, z przyczyny nieczystości i niezgrabności twych rąk, jak teraz dokonasz, gdy sam Bóg ująwszy twe ręce prowadzi cię jak ślepca wśród ciemności. Doprowadzi cię bowiem tam, gdzie byś ty nigdy nie doszedł z pomocą twych oczu i nóg, choćbyś się najwięcej wysilał. (NC II 16, 7).
Czy św. Paweł nie ma tego samego na myśli, kiedy pisze, że jesteśmy narzędziami Boga? Pisze, że w Jezusie Chrystusie jesteśmy powołani do dobrych czynów, które Bóg przygotował, byśmy je pełnili.
Jan od Krzyża wielokrotnie zwraca uwagę, że Boga nie może doświadczyć dusza niespokojna i hałaśliwa. Nie możesz usłyszeć delikatnego głosu, jeżeli w twej duszy panuje zgiełk. Nie możesz dostrzec rzeczywistości Boga, Jego odbicia na tafli duszy, jeśli na niej nieustannie szaleje burza. Bóg nie może działać w tobie w sposób wolny, jeśli jesteś całkiem pochłonięty własną aktywnością. Wyjść ku Bogu możesz jedynie wtedy, gdy twój dom okrywa cisza.
Co to konkretnie oznacza? U Jana pojęcie „dom” kryje w sobie cztery namiętności: radość, ból, nadzieję i lęk oraz wszelkie pożądania (apetitos). Naprawdę to właśnie pożądanie wymaga uciszenia i uspokojenia. Noc zmysłów określa on po prostu jako noc oczyszczenia pożądań. Zgasiwszy swe pożądania i pożądliwości, żyje dusza w pokoju i uciszeniu duchowym. Tam bowiem, gdzie nie panuje pożądanie i pożądliwość, nie ma zamieszania, lecz pokój i pociecha Boża. (NC I 13, 3).
Te chaotyczne i pełne sprzeczności pożądania muszą zostać stopniowo wyciszone i ukierunkowane na jeden cel – na Boga. Muszą zostać podporządkowane wrodzonej i właściwej człowiekowi tęsknocie jego istoty za Bogiem. Jeśli się tego nie dokona, one stają się tylko brzemieniem, co więcej – są prawdziwym wrogiem człowieka.
Nie wystarczy, że twoje pożądania zostaną skupione w jeden strumień i skierowane na Boga. Potrzeba czegoś więcej. To sposób, w jaki tęsknisz, musi ulec przemianie. W naszych pragnieniach kryje się tyle chęci posiadania. Nasze pożądania są jak strzały wypuszczone w powietrze: przestrzeliwują to, czego chciwie pożądamy. Jakaś przemoc, jakaś mordercza siła kryje się w każdym pożądaniu. W taki sposób nie można pożądać Boga. Strzała musi przemienić się w naczynie, w wyciągnięte, puste ręce.
Wyszłam nie spostrzeżona,
Gdy chata moja była uciszona.
Bierze tu dusza porównanie z człowieka, który chcąc dobrze wykonać jakieś dzieło, wychodzi z domu w nocy i wśród ciemności, gdy już wszyscy domownicy spoczywają, aby mu nikt nie przeszkadzał. Wychodzi tu bowiem dusza, by dokonać tak heroicznego i tak niezwykłego dzieła, jakim jest zjednoczenie jej z Boskim Oblubieńcem. Musi więc oddalić się od wszystkiego i wyjść na zewnątrz, gdyż Umiłowanego może spotkać jedynie w samotności. Stąd oblubienica, pragnąca Go znaleźć, pytała: “Któż mi to da, Bracie mój, abym Cię odnalazła sama na dworze i złączyła się z Tobą mą miłością?” (Pnp 8,1). Potrzeba również, by dla osiągnięcia swego upragnionego celu ta dusza rozmiłowana wyszła wśród nocy, gdy już śpią w spokoju wszyscy jej domownicy, tzn. gdy się już uciszą i uspokoją za pośrednictwem tej ciemnej nocy wszystkie jej przyziemne działania namiętności i pożądań, będące właśnie mieszkańcami jej domu. One bowiem rozbudzone niepokoją duszę, przeszkadzają jej w osiągnięciu dobra i nie dozwalają, by od nich się uwolniła. I to są owi “domownicy”, o których mówi nasz Boski Zbawiciel w Ewangelii, że są “nieprzyjaciółmi człowieka” (Mt 10, 36). Trzeba więc koniecznie, aby ich działania wraz z poruszeniami zostały uśpione w tej nocy, aby nie przeszkadzały duszy w osiągnięciu dóbr nadprzyrodzonych zjednoczenia miłości z Bogiem. Zjednoczenia tego nie osiągnie dusza, pokąd te pożądania są żywe i czynne. Wszelkie bowiem działanie i czynności naturalne raczej przeszkadzają, niż pomagają w osiągnięciu dóbr nadprzyrodzonych w zjednoczeniu miłości. Zresztą [wszelkie zdolności] naturalne są niewystarczające, by móc pomieścić w sobie te dobra nadprzyrodzone, jakie Bóg sam zlewa na duszę sposobem biernym, ukrytym i wśród milczenia. Muszą więc wszystkie władze duszy być uspokojone i czekać biernie na przyjęcie tych łask, nie mieszając się do tego swym nieudolnym działaniem i niską skłonnością.
O jak wzniosłą szczęśliwością jest dla duszy ta możność wyzwolenia się z chaty swej zmysłowości! Może to zrozumieć jedynie dusza, która tego doświadczyła. Widzi wtedy jasno, jak nędzne i niewolnicze było jej życie. Poznaje, ilu niedoskonałościom podlegała, gdy się posługiwała działalnością swych władz i pożądań. Teraz zaś widzi, jaką prawdziwą wolnością, jakim bogactwem skarbów niewymownych jest życie czysto duchowe. O niektórych z tych dóbr będziemy mówili w następnych strofach. Wtedy można będzie zrozumieć jeszcze jaśniej, z jaką słusznością opiewa dusza radosną szczęśliwość, jako przejście przez ową straszną noc. (NC II 14)
„Ten ,( kto wytrwale szuka Boga) podobny jest do człowieka, który to, co już zrobił, na nowo zaczyna, który wychodzi z miasta, by do niego powrócić, puszcza zwierzynę, by znów na nią polować.” (NC I 10, 1)
Wszystko do ciebie należy! – woła św. Jan. Wyjdź z siebie i wejdź do pełności i ciesz się w twojej chwale! Ukryj się w niej i uweselaj, a zaspokoisz pragnienie twego serca.”
Czy to nie jest wyzwalające? Otrzymujesz to, o co modlisz się w sercu, wychwalając to, co już otrzymałeś.
Jan pisze o kontemplacji : Pokarm ten jest tak subtelny, że gdyby dusza chciała go odczuć i o to się starała, nie odczuje go, spływa on bowiem na duszę wtedy, gdy ona pozostaje w jak największym spokoju i beztrosce. Jest on jak powiew, który natychmiast ulatnia się z dłoni, gdy się ją chce zacisnąć.(NC I 9, 6). Dostrzega, że oschłość przeżywana w czasie ciemnej nocy jest cierpieniem nie z powodu samej oschłości, ale jest nim dlatego, że pragnie się czegoś innego: W tym czasie dusze odczuwają wielkie udręki nie tylko z powodu oschłości, ale z obawy, że się zagubiły na drodze Bożej, że utraciły dobro duchowe… (NC I10, 1). Kiedy całym swym sercem przyjmiesz tę oschłość, to ona napełni cię pokojem.
Tak naprawdę, cierpienia nocy ciemnej są o wiele większe, ale i tu zmieniają swój charakter, jeżeli zostaną przez człowieka zaakceptowane. To bunt jest źródłem wszelkich naszych udręk.
To zmaganie się i ta walka są bardzo głębokie, albowiem i pokój, do którego mają doprowadzić, ma być również bardzo głęboki. Ból duszy jest wewnętrzny i przenikliwy, gdyż miłość, którą ma ona osiągnąć, ma być również najgłębsza i najczystsza. Rzecz słuszna, że im subtelniejsze i doskonalsze ma być dzieło, tym subtelniejsza, doskonalsza i czystsza musi być praca. Fundament zaś tym głębszy być musi, im trwalsza ma być budowa. Dlatego też w tym stanie, jak mówi Job, “więdnie dusza, i wnętrzności… zawrzały bez żadnego odpoczynku” (tamże, 30, 16 i 27). Jednym słowem, ponieważ dusza ma tutaj dojść do posiadania Boga i radować się Nim w stanie doskonałości, do której za pośrednictwem tej nocy oczyszczającej zdąża, a także ma otrzymać niezliczone dobra, dary i cnoty, dotyczące tak samej jej substancji, jak i jej władz – musi najpierw gruntownie zostać oczyszczona i pozbawiona wszystkich tych darów. I rzeczywiście dusza sądzi, że tak daleko jest od nich wszystkich, a jej dobra zanikły do tego stopnia, iż już nigdy ich nie posiądzie. Tłumaczy to Jeremiasz w tekście, który już powyżej przytoczyliśmy, a gdzie tak mówi: “Zapomniałem dobra” (Lm 3, 17). (NC II 9, 9).
Według św. Jana cel naszego życia streszcza się w pierwszym przykazaniu: kochać Boga całym swoim sercem i ze wszystkich sił. Miłość taka oznacza, że w każdych warunkach konsekwentnie wybierasz Boga i tym samym odrzucasz wszystko, co nie jest Bogiem. To oderwanie i milczenie pozwolą Bogu w sposób wolny realizować swoje dzieło w tobie, jeżeli świadomie odrzucisz swoje pożądania.
To, że Janowa asceza nie jest tak bezwzględna, jak mu się to wielokrotnie przypisuje, widać z nacisku, jaki kładzie na to, że wszystko powinno wypływać z miłości. Kto jest zafascynowany Bogiem, ten oczywiście Go wybiera. A gdy czasem tak nie zrobi, to odczuwa to jako zdradę.
Dla zwyciężenia bowiem wszystkich pożądań i wyzbycia się upodobania we wszystkich rzeczach, do których miłość i skłonność uczuciowa zapala wolę, by się nimi radowała, trzeba było większego ognia, rodzącego się z innej, większej miłości. Tą miłością jest jej Umiłowany. W Nim złożywszy upodobanie i z Niego czerpiąc siłę, będzie miała dość mocy i wytrwałości, by z łatwością porzucić wszystko inne. (DGK I 14, 2).
Bez wewnętrznej wolności nie można „ na własność posiąść ziemi”. Jan wie, że ta wewnętrzna wolność i duchowe ubóstwo nie są nam dane od samego początku. Cała jego nauka o wyrzeczeniu zmierza do uwolnienia człowieka z jego przywiązania do stworzeń. Jedno z najważniejszych słów, jakiego używa to wyzwolenie. Jan myśli o legendarnej małej rybce, po hiszp. remora, która według wierzeń ludowych ma tę okropną zdolność, że przyczepia się do okrętów.
Z pożądaniem bowiem i przylgnięciem duszy jest podobnie jak z remorą i okrętem, o której powiadają, że chociaż jest matą rybką, jeżeli przyczepi się do okrętu, tak go ubezwładnia, że ani płynąć, ani do portu przybić nie może. Jakże więc smutno jest widzieć nieraz dusze podobne naładowanym okrętom, pełne bogactwa dzieł pobożnych, ćwiczeń duchowych, cnót i łask danych im przez Boga, które jednak nie mają odwagi wyzbyć się jakiegoś upodobania, przywiązania czy skłonności uczuciowej (wszystko to bowiem jest jedno), nie posuwają się naprzód i nie dobijają do portu doskonałości. A przecież brak im tylko jednego mocnego odbicia się wzwyż, by zerwać tę nić przywiązania i uwolnić się od owej czepiającej się remory pożądania. (DGK I 11, 4).
(…) każda dusza, chcąca wstąpić na tę górę, by z siebie samej zbudować ołtarz, na którym by złożyła Panu Bogu ofiarę czystej miłości, chwalby i czci prawdziwej, musi, zanim zacznie zdobywać szczyt, wypełnić doskonale trzy wyżej wymienione warunki. Po pierwsze, musi odrzucić wszystkich bogów cudzych, to jest wszystkie obce skłonności uczuciowe i przywiązania. Po drugie, musi się oczyścić z wszystkich brudów, jakie w niej pozostawiły pożądania, co czyni przy pomocy ciemnej nocy zmysłów, odmawiając im wszystkiego i poskramiając je ustawicznie. Po trzecie, by wyjść na tę wysoką górę, musi zmienić szaty, co dokonuje się przez wspomniane już podwójne działanie. Wtedy już sam Bóg zmienia jej szaty na nowe, dając jej nowe poznanie Boga w Bogu, a odrzucając stare ludzkie poznanie oraz nową miłość Boga w Bogu. Po ogołoceniu woli z wszystkich jej starych pragnień i ludzkich upodobań wlewa Bóg w duszę nowe poznanie i otchłań rozkoszy. Po odrzuceniu zaś dawnego sposobu myślenia i wszystkich wyobrażeń, oraz po usunięciu wszystkiego co należało do starego człowieka, z przyrodzonymi jego właściwościami, obleka ją Bóg w nową nadprzyrodzoną zdolność we wszystkich jej władzach. W ten sposób jej działanie z ludzkiego zmienia się w boskie. Osiąga się to w stanie zjednoczenia, w jakim dusza służy za ołtarz, na którym jedynie Bóg sam jest wielbiony w chwalbie i miłości. Sam też Bóg w niej przebywa. Niegdyś polecił Bóg, aby ołtarz, na którym miała spoczywać Arka Przymierza, był wewnątrz pusty (Wj 27, 8). Tak i dusza, chcąc być ołtarzem dla Majestatu Bożego, musi wpierw wyzbyć się wszystkiego. Polecił również Bóg, by na tym ołtarzu zawsze płonął ogień i by na nim nigdy nie zapalano innego ognia (Kpł 6, 12-13). Kiedy zaś Nadab i Abiud, synowie najwyższego kapłana Aarona, ofiarowali na Jego ołtarzu zwykły ogień, rozgniewany Pan uśmiercił ich przed ołtarzem (Kpł 10, l). Rozumiemy z tego, że jeżeli dusza chce być godnym ołtarzem, nie może w niej braknąć miłości Boga i że nie powinna z tą miłością mieszać innej. (DK I 5,7)
Naturą człowieka jest otwartość. Jednym z nielicznych słów Jezusa, które Ewangeliści przytaczają w języku aramejskim jest słowo effatha (otwórz się). Stań się tym, kim jesteś – mówi Jezus.
Jesteśmy stworzeni jako istoty otwarte na życie Boże. Samo Boże Serce nieustannie udziela nam życia. Ale w tym nieustannym akcie stwórczym, kiedy w całym naszym istnieniu jesteśmy zupełnie zależni od Niego, w tym samym momencie otrzymujemy pewną wolność, która dotyka wszystkich warstw naszej istoty.
W sposób wolny możemy przyjąć naszą zależność i przynależność do Niego. Możemy też jej zaprzeczyć i żyć w pozornej niezależności. Wtedy przeczymy rzeczywistości i żyjemy we śnie. Ciemna noc duszy jest niczym innym jak powolnym przebudzaniem się z tego snu.
Stworzenie a człowiek w stopniu najwyższym jest jak Boży krwiobieg, który pulsuje z Jego Serca i powinien tam powrócić. Droga, która do tego prowadzi, jest wytyczona i otwarta, tak wyraźna jak żyły w ciele. Jednak z powodu twej natury , która jest zraniona, nie możesz tak po prostu bez przeszkód wrócić do Boga.
Zamiast mówić o krwiobiegu, możemy pomyśleć o słońcu i jego świetle. Jan bardzo lubi to porównanie:
Gdy więc dusza całkowicie wyzuła się z siebie i uwolniła się od jakiegokolwiek przywiązania, czyli uczyniła to, co tylko ze swej strony uczynić była powinna i mogła, to jest rzeczą niemożliwą, by Bóg nie działał również ze swej strony i nie udzielał się jej, przynajmniej w ukryciu i w milczeniu. Jest to bardziej niemożliwe niż to, by słońce nie rzuciło swych promieni w czyste i pogodne miejsce. Bo jak słońce podnosi się rankiem, by rzucić snop światła do twej chaty, gdy otworzysz okiennicę, tak i Pan „nie zdrzemnie się ani nie zaśnie, który strzeże Izraela” (Ps 120, 4), ani chwilki nie śpi i natychmiast wejdzie do duszy ogołoconej i napełni ją boskimi skarbami. ŻPM 3, 46 – 47.
Całkowita przejrzystość nie jest wynikiem aktu woli. Jest dojrzałym owocem długiego procesu dojrzewania, podczas którego spojrzenie Boże wniknęło w najgłębsze pokłady twej istoty, a ty w sposób wolny przyjąłeś to działanie. Ta przejrzystość należy do natury miłości.
O duszo, najpiękniejsza pomiędzy wszystkimi stworzeniami, która tak pragniesz poznać miejsce, gdzie przebywa twój Umiłowany, abyś Go mogła znaleźć i złączyć się z Nim, wiedz o tym, że ty sama jesteś schronieniem, gdzie On przebywa, ty sama jesteś Jego ustroniem i miejscem tajemnym, gdzie On się ukrywa! Jakież to zadowolenie i wesele dla ciebie wiedzieć, że wszystko twe dobro i cała twa nadzieja jest tak blisko ciebie, że jest w tobie, a raczej, by się lepiej wyrazić, ty nie możesz istnieć bez Niego. Wiedzcie, mówi Oblubieniec, że “królestwo Boże w was jest” (Łk 17, 21), a Jego sługa św. Paweł apostoł mówi: “Wy jesteście świątynią Boga” (2 Kor 6, 16).
Jest to wielka pociecha duszy wiedzieć, że ona nigdy nie Jest bez Boga, choćby była w grzechu śmiertelnym, a tym bardziej, kiedy jest w łasce. I czegóż więcej chcesz jeszcze, o duszo? I czemu szukasz Go poza sobą, gdy w samej sobie masz wszystkie swe skarby, swe rozkosze, swoje zadowolenie, swoje nasycenie i swe królestwo, czyli twego Umiłowanego, którego pragniesz i szukasz? Wesel się i raduj w wewnętrznym skupieniu z Nim razem, gdy posiadasz Go tak blisko. Tu Go więc pożądaj, tu Go uwielbiaj, a nie wychodź Go szukać poza sobą, gdyż wówczas rozproszysz się i zmęczysz, i nie znajdziesz Go ani nie będziesz się Nim radować pewniej i szybciej, niż w samej sobie. Wiedz jednak, że chociaż jest w tobie, to jednak pozostaje tam ukryty . (PD 1,7)
teksty zaczerpnięte z Dzieł Jana od Krzyża i z książki o. W. Stinissena OCD: Noc jest mi światłem